„Zupełnie Inna Włóczęga”, która odbyła się w zeszły weekend na Uniwersytecie Zielonogórskim zaiste była odmienna od Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Turystycznej „Włóczęga”, który zakończył się w 1996 roku. Ale dla uczestników wciąż była to wspaniała podróż w przeszłość. – Świetnie się bawiłem – podkreśla Leszek Malanowski, który lata wcześniej organizował wydarzenie, a teraz wystąpił na scenie.
Warto podkreślić, że wracająca do po 26 latach przerwy „Włóczęga” jest częścią obchodów 800-lecia powstania Zielonej Góry i 700-lecia uzyskania praw miejskich. Za jej organizację odpowiada Stowarzyszenie Studentów i Absolwentów „UZeciak” wraz z Uniwersytetem Zielonogórskim.
– Oczywiście nie był to już ten stary przegląd piosenki turystycznej, który był wynikiem uczelnianych rajdów organizowanych od 1967 roku. Postanowiliśmy oddać mu jednak hołd i zorganizowaliśmy dwudniowy cykl koncertów, gdzie na scenie muzykowały osoby biorące udział w starych „Włóczęgach”, np. Leszek Malanowski, Leszek Kijański, Jerzy Michajłow czy też grupa U Studni – tłumaczy Marek Herejczak, absolwent UZ, jeden z organizatorów wydarzenia.
 
Pierwsza była Łaguna
I kontynuuje opowieść: - Warto pamiętać, że pierwsza „Włóczęga” odbyła się spontanicznie w Łagowie w 1976 roku pn. Łaguna, co było hołdem dla innego popularnego przeglądu studenckiego – Bazuna – z resztą do dziś organizowanego w Gdańsku. Tak naprawdę dopiero drugą edycję zorganizowano na zielonogórskiej uczelni pod właściwą już nazwą. Z kolei na trzeciej jeden z naszych gości, Jerzy Michajłow swoim występem podbił serca publiczności i został laureatem „Włóczegi”. Obecnie czasy studenckie ma dawno za sobą, jest lekarzem-ortopedą we Wrocławiu, ale i tak dał się namówić na udział i ponownie wystąpił na scenie z tą samą piosenką. A po koncercie udzielał jeszcze porad medycznych – śmieje się M. Herejczak.
On sam od trzech lat stara się odnaleźć historyczne wzmianki i materiały dotyczące imprezy. – Niewiele się tego zachowało, nikt tego nie nigdy zebrał w całość. Ale jako historyk uznałem, że sprawa jest warta zachodu. To nasze kulturalne dziedzictwo miasta – wyjaśnia. – Dzięki temu poznałem też dziesiątki wspaniałych osób, która na przestrzeni lat działały przy „Włóczędze”. A kiedy w tym roku pojawiła się okazja, aby wskrzesić przegląd w ramach jubileuszu, pomyślałem, że warto to zrobić. Cieszę się, że miasto wsparło nasze działania. To było wspaniałe muzykowanie, w sobotę sala auli przy ul. Podgórnej niemal w całości pełna. Atmosfera była świetna, prawie jak za dawnych lat!
 
Nocnik na scenie
Warto pamiętać, że w czasach dawnej „Włóczęgi” ruch studencki działał bardzo prężnie, rodziło się Zielonogórskie Zagłębie Kabaretowe. Kluby Zatem, Gęba, U Ojca, U Jana pękały w szwach, a studenci śmiali się, gdy występował Władysława Sikora, Dariusz Kamys czy Joanna Kołaczkowska. Popularna była też poezja śpiewana. Te czasy z przyjemnością wspomina zielonogórzanin Marek Hałas, który w sobotę pojawił się na „Zupełnie Innej Włóczędze”.
- Pamiętam, że kiedyś jednym z jurorów przeglądu był np. Wojtek Belon, zmarły już poeta – wskazuje nasz rozmówca. - Na „Włóczędze” atmosfera zawsze była bardzo żywa, ludzie krzyczeli i hałasowali, ale tak z sympatią. Zdarzało się, że na występy braliśmy budzik i jak występujący smęcił to go zagłuszaliśmy. Osobiście w pamięci zapadło mi też, gdy pewien „artysta” wzdychał na scenie na siedząc na nocniku, lamentował jak to mu jest smutno w życiu. Publiczność wybuchła wtedy śmiechem, to było bardzo zabawne – podkreśla M. Hałas.
Jego zdaniem w tym roku też nie zabrakło rodzinnej atmosfery. – Od razu poznałem te dawne twarze, myślę, że nawet 70 proc. osób na auli była mi znajoma. Fajnie, że to wszystko odbyło się bez zbędnej spiny, że ludzie wzajemni zapraszali się na scenę. Jak ktoś zrobił babola, a tych nie brakowało, to publiczność się nie przejmowała. A później był jeszcze wieczór wspominkowy w klubie WySpa, gdzie oglądaliśmy albumy – opowiada nasz rozmówca. Jego zdaniem w całym tym wydarzeniu brakowało tylko nowych młodych ludzi. – Jak widać czasy się zmieniły – dodaje.
 
Gitara to podstawa
Jednym z organizatorów dawnej „Włóczęgi” był Leszek Malanowski, dla którego była to wielka życiowa przygoda. – Człowiek chciał coś na studiach robić. Amatorsko grywało się w klubie U Jana w łączniku między domami studenckimi. A przy przeglądzie pomagałem również m.in. przy znaczkach, plakatach i samej scenografii. W tym ostatnim elemencie bardzo nas wsparły dziewczyny z „Plastyka”. A z innych organizacji to np. Grono, a nawet zielonogórski browar, który podarował nam piwo na koniec imprezy. Dla młodych studentów wiecznie bez pieniędzy to było coś! – mówi z uśmiechem pan Leszek.
Jego zdaniem jednym z głównych motorów napędowych imprezy była grupa Bez Jacka. – Ale często gościło też u nas np. Stare Dobre Małżeństwo. A kiedyś to nawet w jednym z klubów w czasie „Włóczęgi” pojawił się Rysiu Riedel i Dżem – twierdzi Malanowski. – Ja sam amatorsko muzykuję do dzisiaj, dlatego tegoroczny występ był bardzo miły, świetnie się bawiłem. Ale trochę brakowało nam większej liczby młodych twarzy. Kiedyś gitara to była podstawa, a dziś po własnych synach widzę, że już ich do niej tak nie ciągnie. Może, gdyby odnowić jeszcze kiedyś „Włóczęgę”, to warto dać szansę młodzieży, aby wystąpiła z rapem lub rockiem – zastanawia się pan Leszek.
 
Szansa na poznanie artystów
Zielonogórzanin Waldemar Gruszczyński z „Włóczęgą” zetknął się dopiero w latach 90. w jej schyłkowym okresie. – Studiowałem filologię polską – zaznacza. – W pewnym momencie w naszej grupie padło hasło, że szukają wolontariuszy do pomocy przy wydarzeniu. No to się zgłosiliśmy. Na początku była to praca w stylu przynieś, podaj, pozamiataj. Ale później udało nam się otrzymać funkcję inspicjenta. Pilnowaliśmy artystów kto, kiedy i w jakiej kolejności ma wejść na scenę, dawaliśmy im znaki, kiedy powinni kończyć.
 
Okazuje się, że była to okazja do poznania wielu wybitnych twórców. – Siedzieliśmy później z nimi w knajpie z nabożnym skupieniem i słuchaliśmy, co mają do powiedzenia. To było niesamowite przeżycie. Choć byłem zwykłym studentem miałem okazję porozmawiać z grupą Bez Jacka, z bardem Leszkiem Wójtowiczem ze słynnej Piwnicy pod Baranami czy też Grzegorzem Tomczakiem. Poznałem także grupę Raz Dwa Trzy, która była wtedy świeżo po debiucie. Pamiętam ich występ, bowiem usiedli w czwórkę plecami do siebie, obróceni w różne strony. To był naprawdę fajny motyw sceniczny – przekonuje Gruszczyński. – W moim odczuciu „Włóczęga” to była świetna przygoda. Wspomnienia z nią związane zostały ze mną do dziś z czego bardzo się cieszę – dodaje.
 
Strona używa plików cookies
Serwis wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Są one wykorzystywane w celu zapewnienia poprawnego działania serwisu i tworzenia statystyk. W każdej chwili możesz dokonać zmiany ustawień dot. przechowywania plików cookies w Twojej przeglądarce. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie plików cookies na Twoim komputerze.